Wołyń 2014. Redivivus (odcinek krzemieniecki)
Dziś przenosimy się do kolejnej, tarnopolskiej kwatery. Kierunek: Krzemieniec. Miasto legendarne: stare kościoły i cmentarze, monastery i cerkwie, liceum krzemienieckie i Góra Bony, młodość Juliusza Słowackiego i zmierzch tamtego, lepszego świata.
17 sierpnia. Słońce od rana. Nowy dzień. Wstajemy. Składamy namioty i pakujemy w pośpiechu prowiant, bagaże i znicze. O godzinie 10 00 zjawiamy się na mszy świętej. Podczas ogłoszeń parafialnych jest czas na złożenie podziękowań dla naszych gospodarzy, księży z kowelskiej parafii Św. Anny. W imieniu grupy czyni to Wegan, najmłodszy, bo 12-letni uczestnik wyprawy. Tuż przed wyjazdem robimy jeszcze pamiątkowe zdjęcie. Żegnamy się z kowelską młodzieżą, która codziennie towarzyszyła nam na terenie naszego obozowiska. I pora ruszać… Kierujemy się na Łuck. Tu, na zaproszenie tutejszego Konsulatu RP zwiedzamy w miejskiej galerii wystawę poświęconą bitwie warszawskiej. Na starych fotografiach bohaterowie tamtych zdarzeń: Marszałek, gen. Sikorski, ks. Ignacy Skorupka, szeregowi żołnierze. Po obejrzeniu wystawy grupa dostaje dwie godziny czasu wolnego. Wiem, że to za mało jak na tak pokaźną liczbę zabytków, ciekawostek i sklepów wokół, ale w Krzemieńcu już na nas czekają. Uczestnicy rozchodzą się we wszystkich kierunkach. Na łuckim rynku trwa właśnie festiwal smaków. Wołyńskie menu podano na tacy. Próbujemy wszystkiego: szaszłyków, sera, pierożków, chleba… Witold Romanowicz (potomek Romanowów, nie Romana), nasz obozowy hrabia, wielki zwolennik ziemskich płodów wdaje się w ożywioną dyskusję z łuckimi rolnikami. Po czym poznałem w centrum wołyńskiej stolicy włościan? Po wyrobach alkoholowych własnej produkcji, do degustacji, których zaprosili Hrabiego.
Wolno zbiera się grupa w wyznaczonym terminie. Ruszamy dalej. Gwar w autobusie cichnie. Sen, porzucony w nocy na rzecz dialogu z drugim człowiekiem teraz odbiera swoją własność. Mijamy kolejne wioski z rzadka nanizane na nitkę drogi. Dookoła płaszczyzny, aż po horyzont lasów. Odurza przaśna baśniowość tej ziemi. Ta leniwość Czasu zdającego się stać w miejscu. Patrzę na mijane po drodze sadyby, gdzie jedynym śpieszącym się jest wiatr. Zagania puchowe chmury gdzieś przed nami szykując na obiad deszcz... Przez Krzemieniec pilotuje nas p. Marian Kania, tutejszy biznesmen. To on zorganizował dla nas kwaterę w jednej ze szkół. Warunki ordynarnie niestandardowe: łóżka z czystą pościelą, masowy dostęp do elektryczności, toalet i kabin prysznicowych. Jak żyć w takich warunkach? Znów trzeba przechodzić na cywilizowaną stronę świata… Pracować się odechciewa. Po kolacji rozchodzimy się po pokojach. Jakoś trzeba zasnąć.
Z obozowej kroniki
Poranny gwar w autobusie. Jedziemy do pracy. Grupa śpiewa. „Z młodej piersi się wyrwało… Iza, nasza nadworna pani doktor komentuje tekst utworu: ta piosenka zwiastowała nową erę w polskiej transplantologii!
Po czym poznać dobrych ludzi? Po problemach ze wzrokiem. Pracujemy na cmentarzu w Szumsku. Upał i kurz. Podjeżdża osobowy samochód. Wysiada z niego dorosły mężczyzna, wyciąga cztery, duże butelki piwa i mówi: ja patrzę na państwa i podziwiam, ja nie mogłem tak dłużej patrzeć… (potem okaże się, że to tutejszy radny miejski, p. Jarosław, Polak z pochodzenia, z którym zadzierzgnęliśmy serdeczne więzy tego popołudnia).
Jest w naszej grupie młodzieniec o wdzięcznej ksywce: Niedowidzący z Bronksu. Skoro mógł być Widzący z Lublina… Próbuję przekonać Kanibala, że jego starszy kolega, Niedowidzący ma również dużą wiedzę i kto wie, może nawet zdolności profetyczne. Zapytuję, więc tego drugiego na okoliczność potwierdzenia wagi pseudonimu: no powiedz nam Niedowidzący, na przykład… która jest godzina? Ten sprawnym ruchem ręki i bez wstawania z łóżka sięga po swój telefon i pewnie odpowiada: dwudziesta trzecia dwadzieścia sześć. No i co, Kanibalu? - triumfuję - Można? Teraz twoja kolej, zadaj jakieś pytanie Damianowi. Kanibal ze spokojem zwraca się do Niedowidzącego: kiedy będziesz widział?
18 sierpnia. Ranek jak zwykle przychodzi znikąd. Wygrzebujemy się z pościeli. Nie jest łatwo, ale dyżurni jakoś dali radę, skoro kanapki już gotowe. Jemy z apetytem. A potem tradycyjnie ruszamy do pracy. Kierunek: Szumsk. Po drodze przejeżdżamy przez Krzemieniec. Miasto jakby utknęło w dolince, z której nie może się wydostać wyżej. Rozrzucone domki, powyginane ulice, życzliwi ludzie. I ten, częsty, niestety element współczesnej układanki ukraińskiej tożsamości - pomnik Stepana Bandery. Jest go tu pełno, jakby klonowanie bohaterstwa miało być promocją mordowania… W dekalogu nacjonalisty zapisano: "nie zawahasz się wykonać największej zbrodni, jeżeli tego będzie wymagać dobro sprawy". Zabijano więc mężczyzn, kobiety i dzieci, tylko dlatego, że byli innej narodowości, tylko dlatego, że mówili innym językiem, tylko dlatego, że zamieszkiwali tą ziemię. Mordowano ich metodycznie, z użyciem tępych narzędzi i wyszukanych tortur. Wypruwano z nich życie z taką pieczołowitością, że gdy się o tym dziś czyta człowiek marzy tylko o jednym: żeby zapomnieć alfabet, a potem "przywrócić sercu rolę zwykłego mięśnia, które ból czerpie z żył, a nie ze wspomnień". Krótkie pytanie - dlaczego?! – stało się przyczyną długich, historycznych elaboratów, ale to nie jest już zajęcie dla historyków, to jest zajęcie dla psychiatrów.
Cmentarz w Szumsku. Stan agonalny. Splątane pnącza drzew, trawa po kolana, porozrzucane nagrobki, których z ulicy widać może dwa. W ciągu dnia odkryjemy blisko sześćdziesiąt oczyszczając teren wokół nich. Zaczynamy porządki od pasa ziemi ciągnącego się wzdłuż cmentarza. Wyją piły, pracują kosy spalinowe, gwar roześmianych głosów niesie się okolicznym echem. Nieraz gdy w gronie znajomych rozmawiam o tej pracy widzę błyski grymasów na niektórych twarzach. Jakże tak? Ciszę cmentarza biczować śmiechem? Żartem kalać spokój bohaterów? Nie rozumieją. Trzeba być Tam żeby zrozumieć. Albo jeszcze Dalej. Na przykład pod Łowczówkiem (grudzień 1914), w piekielnym ogniu rosyjskiej artylerii żeby móc usłyszeć rzucone mimochodem słowa - gdy jeden z żołnierzy pada martwy trafiony kulą w głowę, a drugi ranny w nogę głośno jęczy - "czego krzyczysz, tamten w głowę dostał i nic nie mówi, a ty w nogę i zaraz wrzeszczysz!” Albo w lazarecie schowanym w Polskim Lasku, gdzie zwykła żołądkowa przypadłość nie pozwala zgodnie z planem rzucić się na stos, bo właśnie rzuciła na łóżko polowe, przy którym koledzy legioniści chóralnym śpiewem budzą wojenny zapał: "Cierpisz, bracie na zaparcie / Od szeregu dni / Niech no przyjdzie pierwsze starcie / Jużeś zdrów, aż grzmi!” Nieruchomość śmierci można oswoić, choćby przez ciepły uśmiech żywego człowieka. Tak jak dostojeństwo rzeczywistości przez igiełkę ironii dziurawiącej balon towarzyszącego jej czasem nadmiaru patosu. Nie ma to nic z profanum, a tylko trochę z próby dotknięcia tajemnicy życia i tego co dalej, i która to próba nie wulgaryzuje sacrum. Nie wiem na ile dobrze, a na ile źle pojęliście moje słowa. Może bardziej precyzyjnie wyłuszczył to Adam Kaczyński, który na Wołyniu bywał dziesiątki razy poczynając od harcerskich obozów, a kończąc na pracy w Radzie Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Puentując ocenę kilkunastoletniej pracy harcerzy na Wołyniu stwierdził: "Odbudowa cmentarzy stanowi również wspaniałą lekcję patriotyzmu, choć słowo to nigdy przez nikogo z uczestników prac nie zostało użyte. Podobnie nikt z pracujących przy grobach nigdy nie mówił o służbie ojczyźnie, a gdy takie słowa padły z ust zapraszanych gości, czuło się lekkie zakłopotanie.”
Rozkopane, cmentarne krypty, rozrzucone kości ludzkie, plamy śmieci – to niestety częsty obrazek z kresowych cmentarzy. A przecież władza lokalna jest zawsze przychylna takim inicjatywom jak nasza. Podobnie jest tym razem gdy odwiedzamy zastępczynię szumskiego mera. Kto wywozi na miejsca polskich pochówków stare akumulatory, garnki, butelki i co tam jeszcze staje się zbędne w domowym gospodarstwie? Trudno winić wszystkich. Na każdym kroku spotykamy się z życzliwością okolicznych mieszkańców. Także w Szumsku. Przychodzą, zagadują, czasem nawet chcą pomóc w pracach…
Dziś rozbiła swój obóz w Ostrówkach grupa wolontariuszy pod dowództwem dr Leona Popka. To także część projektu Wołyń 2014. Redivivus. Z Leonem i resztą połączymy już wkrótce swoje siły w Zamłyniu – ostatniej z naszych kwater na wołyńskim szlaku. Będziemy wówczas realizować finalny etap tegorocznego obozu wędrownego: montaż krzyża na miejscu ekshumacji z 1992 roku. Ponadto czeka nas wspólne porządkowanie cmentarzy w Lubomlu, Maciejowie (dziś Łukiw) i Ostrówkach.
Tymczasem wieczorem docierają do naszej kwatery nowi - starzy uczestnicy: Jurek i Natasza. Byli już z nami na obozie, jednakże różne obowiązki zmusiły ich do krótkiej przerwy. Dociera także Marcin, kolejny przedstawiciel mediów. Będzie nam towarzyszyć przez najbliższe dni. Jutro ruszamy do Wiśniowca, rodzinnego gniazda potężnej niegdyś rodziny Wiśniowieckich wsławionej czynami swoich dzieci i piórem Henryka Sienkiewicza.
Jacek Bury / Fundacja Niepodległości
Kwatera polowa w Krzemieńcu, 18.08.2014