Wołyń 2014. Redivivus - cmentarz wiśniowiecki
Po wielkim rodzie magnackim Wiśniowieckich ostał się w ich dawnej włości pałac pochodzący z 1720 roku.
I malowniczy park wijący się wokół pałacu. A kilkaset metrów dalej kwatera na cmentarzu. Zdewastowana, porzucona, zapomniana. I to wszystko co zostało z dawnych czasów świetności rodu, który królów Polsce rodził (Michał Korybut) i królów Polsce obierał (August III Sas).
19 sierpnia. W naszej obozowej kronice wpis pod tą datą zaczyna się trochę biblijnie: „ i tak nastał dzień dziewiąty…” Wstajemy rano. Poranek zachęca do życia. Dziś ruszamy do Wiśniowca. Na śniadanie jak zwykle kanapki z pasztetem i innymi zawartościami blaszanych puszek. Ale jeszcze dajemy radę. Wyjeżdżamy z małym poślizgiem, bowiem w trakcie śniadania odwiedza nas wicekonsul z Łucka, Krzysztof Wasilewski. Współpracujemy od lat zawsze mogąc liczyć na jego wsparcie. A drobnych przeszkód nigdy tu nie brakuje począwszy od nadwagi kilogramów prowiantu przy wjeździe na Ukrainę, aż po niedobór kilogramów obywateli przy wyjeździe. „Miś” się przypomina, ale tu, na Wschodzie wciąż czasem obowiązuje bareizm: ile osób wjedzie autobusem na teren Ukrainy tyle ma wyjechać, nazwiska nie muszą się zgadzać.
Ruszamy do Wiśniowca. Cmentarz schowany w kącie miasteczka sprawia, że błądzimy trochę zanim trafimy na miejsce. Towarzyszący nam od wczoraj Marcin Wikło (pozdrawiamy!), dziennikarz tygodnika „w Sieci” tak zapisze później swoje pierwsze wrażenia: „Z wiejskiej drogi widać tylko okazały, choć nadszarpnięty zębem czasu, łuk z czerwonej cegły okalający figurę Chrystusa na krzyżu”. Warto przy tej okazji zwrócić uwagę na nietypowość przedstawienia ostatniej sceny z ziemskiego życia Jezusa, stopami wspierającego się na ramionach postaci klęczącej u stóp krzyża. Po lewej stronie łuku znajduje się obelisk z czarnego kamienia (zniszczony gdzieniegdzie), na którym wyryto tekst: Tu leżą przeniesione 28 września 1918 r. / z pod kościoła O.O. Karmelitów zwłoki / MICHAŁA SERWACEGO KORYBUTA / na WIŚNIOWCU X. WIŚNIOWIECKIEGO / +1744 / żony jego TEKLI z X.X. RADZIWIŁŁÓW / X. WISNIOWIECKIEJ +1747 / synów jego KONSTANTEGO JEREMIASZA / IGNACEGO JÓZEFA X.X. WIŚNIOWIECKICH (dalej maksyma po łacinie, nieczytelna). To jest miejsce spoczynku ostatniego przedstawiciela rodu Wiśniowieckich.
Dalej napotykamy już tylko własne zdziwienie. Pierwsze na widok … boiska (pomnik pochowanego tu w 1945 roku jak wynika z inskrypcji Leonida Osipczuka, znajduje się w pobliżu bramki zbitej z sosnowych bali). Drugie, gdy natykamy się na stół i ławki wkopane w ziemię miedzy grobowymi kryptami. Miesiąc temu gdy byłem na rekonesansie przedobozowym i wspólnie z Krzyśkiem i Janem oglądaliśmy ten cmentarz pośród dwudziestu innych, tych „mebli” jeszcze nie było. Owszem, jakieś ślady libacji były zauważalne, ale można było odnieść wrażenie, że to raczej przypadkowe miejsce spotkania wędrujących pijaczków. Później z relacji towarzyszącego nam tego dnia Petro Szmehelskiego, dowiemy się, że to … tutejsza młodzież urządziła sobie pośród krypt Wiśniowieckich miejsce alkoholowych schadzek. Bezpardonowo rozwalamy ławki i krzesła. Karczujemy teren wokół grobów. Odsłaniamy popękane pomniki i pootwierane wejścia do krypt. Mężczyźni wynoszą wycięte drzewa na polanę układając je w imponującą stertę. Dziewczyny odsłaniają kamienne twarze pomników. Przestrzeń wokół znów staje się cmentarzem. W czasie przerwy na posiłek Petro przynosi nam chleb, wodę, sało, pomidory i zdjęcia. Jest mieszkańcem Wiśniowca. Polakiem z pochodzenia. Jego dom znajduje się w pobliżu polskiego cmentarza. Oglądamy rodzinne zdjęcia dziadków Petra. Na odwrocie odbitek widnieje pieczątka warszawskiego zakładu fotograficznego. Rozmawiamy. Śmiejemy się. Spokój tej chwili zakłóca tylko natrętna myśl, że jeszcze kilka dni temu, może nawet wczoraj, też tu się śmiano, też rozmawiano tyle, że pośród butelek z alkoholem, które teraz skrupulatnie zbieramy.
Po przerwie wracamy do pracy. Znów idą w ruch siekiery, piły, szczotki druciane i grabie. Wycinamy z wykarczowanych drzew grube kłody, którymi zasłonimy porozbijane wejścia do krypt. Wewnątrz widać porozrzucane gdzieniegdzie kości. Nie mamy jednak odpowiedniego sprzętu (kombinezony, maseczki itp.) by wejść do tego czy innego grobowca i odpowiednio zabezpieczyć szczątki. Jedyne co możemy dziś zrobić to z prowizorycznych bali pozbijać ogrodzenia, którymi zasłonimy wejścia do krypt. Tak przykładamy swoją rękę do końca historii Wiśniowieckich, magnatów, książąt i wreszcie panów na Wiśniowcu. Samo miasteczko także ma swoją legendę, którego dzieje nierozerwalnie związane są z potężnym rodem pieczętującym się herbem Korybut, a wywodzącym swą genealogię od Rurykowiczów i Giedyminów. Nazwa osady pojawia się po raz pierwszy w przywileju króla Władysława Warneńczyka (1424-1444), który przekazał Wiśniowiec (także Zbaraż, Gródek, Maniów) w dożywotnie władanie Wasylowi, synowi Fiedora (Fedka) kniazia nieświckiego. Wasyl swoją ojcowiznę podzielił między trzech synów z których Wiśniowiec przypadł Soltanowi. Ten jako pierwszy z rodu przybrał od nazwy swej posiadłości nazwisko Wiśniowiecki. Soltan, podobnie jak drugi z braci (Semen) umiera bezpotomnie. Dobra rodzinne dziedziczy ostatni z synów Wasyla, także Wasyl. W wyniku nowego rozdania Wiśniowiec przypada średniemu synowi Wasyla - Michałowi i ten przyjmując nazwisko Wiśniowiecki staje się protoplastą rodu, który wielkimi zgłoskami zapisze się w dziejach Rzeczypospolitej. Wyda na świat hetmanów, wojewodów, starostów, a nawet kozackich atamanów. Ostatniego z Wiśniowieckich, Michała Serwacego (tego samego, którego szczątki leżą pod obeliskiem na wiśniowieckim cmentarzu) chowano w kryptach kościoła karmelitów bosych. Trzydniowa ceremonia funeralna (na tę okazję udekorowano ściany kościoła adamaszkiem i jedwabiem, a do dziesięciu istniejących w wiśniowieckim kościele ołtarzy dobudowano dwadzieścia siedem nowych) z udziałem 40 biskupów i księży przeszła do historii jako najokazalsza ceremonia pogrzebowa XVIII wieku. Na koniec uroczystości rozbito herby rodowe Wiśniowieckich na znak wygaśnięcia rodu. Wiśniowiec po śmierci swego ostatniego z rodu przeszedł w ręce Mniszchów. W połowie XIX wieku stał się własnością Platerów. W latach międzywojnia po raz ostatni znajdował się w granicach Rzeczypospolitej.
Dziś pracujemy krócej niż zwykle. Po południu zaplanowaliśmy bowiem zwiedzanie Krzemieńca. Po historii i uliczkach tego arcypolskiego miasta oprowadzi nas Iza, admiratorka Juliusza Słowackiego i jego małej ojczyzny. Na koniec pracy na cmentarzu odmawiamy modlitwę za zmarłych. Petro i jego dzieci modlą się z nami: Otcze nasz, szto esi na niebiesach, niechaj swiatitsa imia Twoja… Jeśli Polacy i Ukraińcy mają się kiedyś pojednać szczerze… modlitwa będzie nieodzowna. Wewnętrzna cisza jaka jej towarzyszy sprawia, że ze spokojem patrzy się w przyszłość i jakimś mniejszym smutkiem w przeszłość. A teraźniejszość? Obok nas, po prawej stronie cmentarzyska znajduje się dumny kurhan kozacki. Na nim tablica z czerwono czarnym tłem w upowskich barwach, na niej inskrypcja: WIECZNA PAMIĘĆ / I CHWAŁA BOHATEROM / OFIAROM KOMUNIS / TYCZNEGO TERRORU Być może to ci sami ludzie, którzy wymordowali w pobliskim klasztorze około 300 niewinnych kobiet i dzieci. Pomordowanych, po zajęciu Wiśniowca przez Sowietów wydobyto z piwnic klasztornych i pochowano w zbiorowej mogile na cmentarzu. Obok cmentarza postawiono czarno-czerwony kurhan. Ten obraz będzie mnie prześladować już zawsze: po jednej stronie anonimowe ofiary porzucone w ziemi, po drugiej dumne personalia morderców wykute w kamieniu. Tak jak w Lubomlu, Kupiczowie, Hurbach… Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
Zapalamy znicze. Robimy pamiątkowe zdjęcia. Odwracam się jeszcze raz za siebie. Widzę, jak wiele udało się dzisiaj zrobić. Odsłonięte nagrobki, czytelne inskrypcje, wykarczowana przestrzeń, której już nikt nie powinien pomylić z boiskiem ani knajpą. To cmentarz. I wtedy dopada mnie refleksja: ostatniego z Wiśniowieckich chowano z fanfarami godnymi królów, ale Historia złowieszczo wykpiła wielkość szyderczym chichotem, bo jak inaczej rozumieć ten obraz dumnego niegdyś dumą tu pochowanych cmentarza, po którym czerepy Wiśniowieckich walają się w rozkopanych kryptach pośród zwyczajnych śmieci.
Wracamy na obiad. Dziś niespodzianka. Dzięki życzliwości polskiego duchownego, księdza Władysława Iwaszczuka, proboszcza krzemienieckiego kościoła pw. Św. Stanisława dostajemy gorący, pożywny obiad. Ks. Władysław, mimo, że do południa nie ma go w Krzemieńcu udostępnia nam swoją kuchnię co skwapliwie wykorzystują nasi kucharze: Jurek i Hrabia. Na obiad jemy pyszną, gęstą zupę. Po posiłku grupa rozpada się na dwie frakcje: chrześcijan zmęczonych i chrześcijan mniej zmęczonych. Ci pierwsi udają się na popołudniową sjestę na terenie naszej kwatery, ci drudzy na mszę świętą i zwiedzanie miasta. Ja, niestety po długonocnym pisaniu raportu z wyprawy (dla własnej satysfakcji, a jeszcze bardziej dla zadziwienia wiceprezesa Fundacji Niepodległości - Przemka Jaśkiewicza, ps. Zegarmistrz, który notorycznie podejrzewa mnie o terminowość przesyłania materiałów tekstowych dla FN) wróciłem na teren naszej bazy. Relację z wyprawy po historii Krzemieńca przepisuję z naszej, obozowej kroniki (wpis autorstwa Doroty – siostry przeoryszy). „Po pysznym obiedzie chrześcijanie mniej zmęczeni udali się na Mszę Świętą i na spacer. Iza oprowadziła nas po najciekawszych miejscach. Zaczęliśmy od zwiedzania kościoła (…) Duża jego część to ozdoby, figury, obrazy przeniesione z innych kościołów lub z Liceum Krzemienieckiego, zwanego też Atenami. Ksiądz Władysław oprowadził nas po kościele. Chwilę też rozmawialiśmy o prowadzonych przez Fundację Niepodległości na terenie świątyni pracach. W 2013 roku był to remont ołtarza głównego, a w 2014 roku konserwacja znajdującego się w ołtarzu obrazu Matki Bożej z Dzieciątkiem. Konfesjonał, w którym (jak wieść gminna niesie) spowiadał się sam Słowacki cicho czeka w kącie na swoją kolej. Z ciekawostek przekazanych przez księdza: co roku Krzemieniec odwiedzają dziesiątki wycieczek i grup zorganizowanych, w tym roku - ze względu na sytuację polityczną - było ich tylko dwie! Ale skąd?! Otóż jedna z wycieczek to Polacy, seniorzy z jakiegoś miasteczka w Polsce, a druga to Chińczycy poznający kulturę polską i odbywający wycieczkę po Kresach. Może w Chinach przekaz w TV, mówiący o wojnie na Ukrainie jasno wskazuje, że wojna dotyczy wschodu kraju. Na zachodzie jest bardzo bezpiecznie, a Polacy są tu traktowani bardzo serdecznie. Tylko ludzie jakby smutniejsi… O braku osób odwiedzających w tym roku Krzemieniec mówił także pan Paweł, zamieszkujący aktualnie dom, w którym wcześniej mieszkała pani Irena Sendecka, niezwykle odważna kobieta, która całe swoje życie związała z Krzemieńcem, osoba niezwykle serdeczna i wszechstronnie uzdolniona. Jej dom i biblioteczka także zachwycają, niestety nie oszczędza ich ząb czasu. Iza, która znała panią Irenę osobiście opowiedziała nam jaka była i co lubiła ta niezwykła kobieta. Poszliśmy też do Muzeum Julka Słowackiego, niestety było zamknięte, więc pozostało nam obejrzeć je z zewnątrz i przykleić nosy do dziennych szyb, aby choć trochę podejrzeć wspaniały wystrój wnętrza. „Lecz zaklinam niech żywi nie tracą nadziei…” Obejrzeliśmy również z zewnątrz Liceum Krzemienieckie, a najbardziej wytrwali odwiedzili jeszcze cmentarz, na którym pochowana jest m. in. p. Irena Sendecka…”
Wieczorem jeszcze długo toczą się rozmowy. Słychać śmiech ciągnący się po korytarzach internatu. Warchlaki jak zwykle ociągają się z wejściem pod prysznic. Jutro przenosimy się do naszej ostatniej kwatery - Zamłynia.
Z obozowej kroniki
Obozowy piątek. Pościć czy nie pościć? Tak, wiem, jesteśmy w podróży, ale przed przygotowaniem posiłku dla wszystkich zasięgam opinii uczestników. Najpierw pytam - wiadomo, przedstawiciela mięsożerców - Kanibala. – Będziesz pościł? – Nie. – Dlaczego? – A bo nie umiem. Pytam dalej. Weganie, a ty, będziesz pościł? – Nie. – Dlaczego? – Bo jesteśmy poza obszarem Unii Europejskiej.
Ranek. Dyżurni szykują się do przygotowania jajecznicy na śniadanie. Trwają czynności rozpoznawcze. Niedowidzący z Bronksu zapytuje przebywającego w kuchni księdza: proszę księdza, czy te jajka są pana?
Dorota rozmawia z Weganem. – Weganku, to jak, warto było przyjechać na obóz? Fajnie tu jest? Damian, po krótkim namyśle odpowiada. – Noo… fajnie, tylko pieniądze się tutaj za szybko kończą…
20 sierpnia. Ostatni dzień naszej bytności w Krzemieńcu. Zorganizowanie tutejszej kwatery zawdzięczamy polskiemu biznesmenowi mieszkającemu w Krzemieńcu - p. Markowi Kani. Panie Marku, dziękujemy! Sprawnie pakujemy bagaże do autobusu. Tuż przed wyjazdem odwiedza nas jeszcze ksiądz Władysław. Przywozi upominki. My odwdzięczamy się fundacyjnymi wydawnictwami i… cukierkami. Te ostatnie to drobna rekompensata za ogołocenie księżowskich zasobów przez Warchlaków podczas wczorajszej wizyty na terenie plebani. Ks. Władysław przekazuje nam także smutną wiadomość: opuszcza Krzemieniec i przenosi swoją duchową posługę do Stanisławowa. Na pocieszenie oznajmia nam, że poleci nas pamięci swego krzemienieckiego następcy, no i znajdzie dla nas jakiś cmentarzyk w Stanisławowie. W takim razie za rok też się widzimy…
Ruszamy. Jan jedzie na spotkanie ze starostą horochowskim, Siergiejem Godlewskim, z którym planujemy wspólne działania w przyszłym roku, my kierujemy się do Łucka, stolicy dzisiejszego Województwa Wołyńskiego. Grupa ma trochę czasu na łazikowanie po mieście. Ja idę na spotkanie z Konsul Generalną – panią Beatą Brzywczy i oczywiście Krzysztofem. Konsulat w Łucku wspiera nasze działania także w sferze finansowej. Za życzliwość i pomoc w naszych wschodnich peregrynacjach składam serdeczne podziękowania naszej placówce i wyżej wymienionym. Krzysztof odprowadzając mnie do drzwi jak zwykle zaopatrzy naszą grupę w polonijną prasę. Będzie czytana jeszcze długo, także po naszym powrocie, w Lublinie. Po drodze z Łucka do Kowla odwiedzamy na chwilę cmentarz w Rożyszczach. Porządkowaliśmy go w roku 2013, korzystając z gościnności tutejszego proboszcza, ks. Romana Burnika. W tym roku nie starczyło już dni. Zapalamy znicze. Odmawiamy krótką modlitwę. Jan tego dnia zrobi podobnie na cmentarzach w Horochowie i Porycku.
W Kowlu wstępujemy jeszcze do p. Halinki. Żegnamy się. I obieramy kurs na Zamłynie. To już będzie nasza ostatnia kwatera podczas tego obozu.
Relacja z cmentarza w Turzysku TUTAJ
Zapraszamy również do przeczytania relacji na portalu Solidarni 2010
Jacek Bury / Fundacja Niepodległości