Wołyń 2014. Redivivus (półmetek)
Kiedy pierwszy raz ruszaliśmy na Wołyń w 2008 roku nawet przez chwilę nie pomyślałem, że nie wrócimy już stamtąd nigdy. Że Wołyń zatrudni nas na Zawsze w służbie Przeszłości. Był ciepły, sierpniowy dzień jakich w roku jest na tyle dużo by nie zawracać sobie głowy ich zapamiętywaniem…
15 sierpnia. Na kolejny dzień naszej wyprawy przypada dubeltowa uroczystość: kościelne święto Najświętszej Maryi Panny i święto Wojska Polskiego – rocznica bitwy warszawskiej. Leniwie budzi się nasz obóz do życia. Za oknem słoneczny poranek. Dziś mamy dzień wolny od pracy. Natomiast zgodnie z zaplanowanym, jeszcze w lipcu harmonogramem obozu wybieramy się na kowelski rynek, gdzie będzie można zrobić drobne zakupy, kupić prezenty dla najbliższych albo połazikować po centrum miasta. Wcześniej jednak składamy jeszcze wizytę na legionowym cmentarzu ,,Na Górce”. Tu, przy grobach żołnierzy polskich zapalimy znicze i odmówimy modlitwę za poległych. Wcześniej jednak słuchamy opowieści o roku 1920, Marszałku i bohaterach bitwy, która przeszła do historii jako 17-ta decydująca bitwa w dziejach świata (świadectwo naocznego obserwatora, brytyjskiego lorda Vincenta d`Abernona). Później ruszamy do centrum. Małymi lub większymi grupami rozchodzimy się po kowelskim rynku. Największym zainteresowaniem cieszy się okoliczny targ – prawdziwa składnica najróżniejszych drobiazgów: od kawałka sznurka przez artykuły spożywcze aż po elektronikę. Do południa, pośród sklepowych towarów i półek czas szybko płynie. Po obiedzie - czas wolny. Część kadry udaje się po południu na spotkanie z p. Wacławem Herką, prezesem Towarzystwa Kultury Polskiej w Kowlu. Przekazujemy p. Wacławowi drobne upominki w imieniu Fundacji Niepodległości. Rozmawiamy o przyszłej współpracy: udziale młodych Polaków z Kowla w naszych obozach i realizacji innych projektów. Pierwsze decyzje są rokujące. Być może niedługo w kowelskiej szkole otworzymy wystawę Żołnierzy Tułaczy, a potem przystąpimy do kolejnych, wspólnych działań. Wieczorem uczestniczymy we mszy. Nasze obozowiczki przygotowały koncert pieśni religijnych. Śpiewamy razem z rodakami z Kowla. A po koncercie odwiedza nas p. Walery Draganiuk, kowelanin. Przy długiej rozmowie mija czas. P. Walery opowiada dzieje swego polskiego życia na obczyźnie, szukania swojej tożsamości i dojrzewania do polskości. Słuchamy z zaciekawieniem do późnej nocy.
Z obozowej kroniki
Kowelski rynek. Wegan szuka jakiegoś prezentu dla mamy, ciągając mnie po okolicznych sklepach. Po kilkudziesięciu minutach bezowocnego wybrzydzania próbuję rzucić mu na pożarcie jakąś inną ofiarę: eee, Weganku, może wziąłbyś do pomocy jakąś dziewczynę? One się na tym lepiej znają. Wegan z wielkopańskim grymasem znawcy odpowiada: ja nie potrzebuję żadnej pomocy, ja się znam na mojej mamie!
Kanibal z figlarnym uśmiechem kręci się rozochocony po salach naszej kwatery . Wychodzi z sali jadalnej, wraca. Pytam zaciekawiony: co się dzieje Kanibalu? Pani Ania się przebiera - odpowiada Kanibal.
Dorota, nasza Siostra Przeorysza stymuluje nas codziennie do udziału we mszach świętych i rozwoju duchowego. Kanibala namówiła nawet do przeczytania fragmentu Pisma Świętego podczas nabożeństwa, Wegana do spowiedzi… Jej misja zatacza coraz szersze kręgi. I tylko Darek wydaje się być odporny na zabiegi chrystianizacyjne Doroty. Znalazł się jednak w kronice obozowej komentarz akcentujący podobieństwa (fizyczne z psychicznym) między tymi, zdawałoby się różnymi postaciami: Darek jest równie wielki jak sumienie Doroty.
16 sierpnia. Hołoby. Startujemy z opóźnieniem. Za oknem deszcz. Czekamy. W końcu się przejaśnia. Przed nami zapomniany cmentarz. Swoim wyglądem przypomina owe indyjskie ,,ghost town” - miasta duchów znane choćby z książek Kiplinga. Rozsypująca się kaplica, rozkopane krypty i las zapomnianych nagrobków, z gdzieniegdzie jeszcze tlącymi się nazwiskami na kamiennych tablicach - cmentarzysko przeszłości. Po kątach porozrzucane stare pomniki. Czekają w zapomnieniu na śmierć. Ludzie już tu dawno umarli, teraz umiera pamięć o nich. Cóż po nas zostaje w otchłani mijającego czasu..?
Karczujemy pleniącą się wściekle roślinność, zasypujemy rozkopane krypty, stawiamy do pionu przewrócone pomniki i zapalamy znicze. I jeszcze modlitwa. Tyle możemy zrobić. Wracamy przemoczeni, zmarznięci, ale trzydaniowy obiad rekompensuje niedogodności. Kuchnia jak zwykle nie zawodzi. Wieczorem szybka odprawa. Ustalamy plan niedzielnych zdarzeń. Rano, po mszy i pożegnaniu kowelskich księży ruszamy do Łucka, a potem jeszcze dalej - do Krzemieńca.
Wieczorem siadamy do kolacji. Jana, nasza ukraińska przyjaciółka przygotowała dla wszystkich poczęstunek. Krążą po stole kartki pocztowe, które wypisujemy dla zaprzyjaźnionych instytucji. Fundacja Niepodległości jest pierwsza na liście. Czas jakby zatrzymał się w miejscu. Tu łatwiej o chwilę refleksji, bo komputery, telewizory i cały ten cywilizacyjny sztafaż zniknął gdzieś w ferworze zajęć. Przez te kilka dni Przeszłość zepchnęła Teraźniejszość do lamusa.
Zobacz GALERIĘ
Jacek Bury / Fundacja Niepodległości
Kwatera polowa w Kowlu, 16.08.2014